czwartek, 30 września 2021

2010-02-06 Parowozem do Sieniawy Lubuskiej

Na początku grudnia 2009 roku Towarzystwo Przyjaciół Wolsztyńskiej Parowozowni zorganizowało imprezę kolejową. Główną okazją było pożegnanie parowozu Tr5-65, któremu w połowie grudnia upływa termin rewizji kotła. Tempo wykonywania napraw rewizyjnych parowozów nie napawa optymizmem, więc zapewne nieprędko znów zobaczymy w ruchu jedynego zachowanego przedstawiciela serii Tr5. Żeby jeszcze bardziej uatracyjnić imprezę, organizatorzy postanowili odwiedzić którąś ze stacji, do której nie docierają już pociągi pasażerskie. Wybór padł na Sieniawę Lubuską położoną na lokalnej linii Międzyrzecz - Toporów. Lina ta ma długość 42 kilometrów i została otwarta w 1909 roku. Ruch pasażerski prowadzono na niej do końca 1988 roku, a ruch towarowy na całej linii do końca roku 1993. W dalszej eksploatacji pozostał siedmiokilometrowy odcinek od Międzyrzecza do stacji Nietoperek oraz liczący 15 kilometrów odcinek Toporów - Sieniawa Lubuska. Klientem pierwszego odcinka jest baza wojskowa w Wędrzynie, drugiego - Kopalnia Węgla Brunatnego w Sieniawie. Sporadycznie pociągi towarowe docierały jeszcze do Staropola, następnej stacji za Sieniawą Lubuską. Odcinek z Międzyrzecza do Nietoperka został na potrzeby wojska gruntownie wyremontowany i wymieniono na nim całą nawierzchnię. Reszta linii niestety była w stanie śmierci technicznej i w 2002 roku ostatecznie zamknięto ją dla ruchu. Od tego czasu linia zaczęła popadać w coraz większą ruinę stając się łupem dla złomiarzy. Na szczęście brak transportu kolejowego poważnie utrudniał pracę kopalni w Sieniawie Lubuskiej, która zabiegała o remont odcinka do Toporowa. Spółka PKP PLK uległa żądaniom kopalni i od 2008 roku odcinek Toporów - Sieniawa Lubuska ponownie przemierzają wahadła z węglem brunatnym.

Na sobotę 5 grudnia 2009 roku Towarzystwo Przyjaciół Wolsztyńskiej Parowozowni zaplanowało imprezę parowozem Tr5-65 ze składem czterech przedwojennych wagonów pasażerskich na trasie Wolsztyn - Zbąszynek - Toporów - Sieniawa Lubuska i z powrotem. Chętnych na imprezę było tak wielu, że miejsca skończyły się już 4 dni po ogłoszeniu imprezy. Przez to ja z kolegą Tomkiem znaleźliśmy się już na liście rezerwowej. Co prawda na skutek rezygnacji części uczestników z udziału w imprezie załapaliśmy się jednak na listę podstawową, ale nie było nam dane dotrzeć na imprezę, gdyż przeszkodził nam... jeleń, który wpadł pod pociąg, którym udawaliśmy się na imprezę. Opóźnienie spowodowane tym zdarzeniem było tak duże, że nie mieliśmy szans dotrzeć na imprezę. Wydawałoby się, że okazja przejechania się pociągiem parowym do Sieniawy Lubuskiej przepadła bezpowrotnie, aż tu stała się rzecz zupełnie niespodziewana. Towarzystwo Przyjaciół Wolsztyńskiej Parowozowni doceniło to że chętnych na imprezę było znacznie więcej niż miejsc w pociągu, jak i że części uczestników nie było dane dojechać na imprezę i zorganizowali... drugą identyczną imprezę na tej samej trasie, która odbyła się 6 lutego 2010 roku! Dodatkowym sprzyjającym czynnikiem było odroczenie rewizji kotła parowozu Tr5-65 o pół roku. Nie wahając się długo zapisaliśmy się na imprezę licząc, że tym razem nic nie stanie nam na przeszkodzie. Dosłownie na kilka dni przed imprezą okazało się że Tr5 jest niesprawny i nie będzie w stanie poprowadzić pociągu imprezowego i jego miejsce zajął parowóz Ol49-7.

Wyprawę na imprezę rozpoczęliśmy dzień wcześniej, na stacji Kraków Płaszów, skąd planowaliśmy podróż do Poznania tradycyjnie pociągiem TLK 38200 Przemyśl - Szczecin (dawny pospieszny "Przemyślanin"). Gdy przychodzę na peron tuż przed przyjazdem pociągu, Tomka jeszcze nie ma. Nie zdziwiło mnie to specjalnie, gdyż rzadko bywa on punktualny. Na wszelki wypadek do niego zadzwoniłem i dobrze zrobiłem gdyż go obudziłem 😉. Na szczęście TLK 38200 ma 20 minut postoju w Płaszowie i 15 na głównym, więc zdążył bez problemu. W składzie pociągu były tylko 4 wagony klasy 2, frekwencja 2-4 osób na przedział. Na szczęście udało mi się obczaić przedział, który opróżnił się na głównym, więc mogliśmy spokojnie ułożyć się do snu. We Wrocławiu dosiadł się kolega Krzysiek również jadący na imprezę do Sieniawy Lubuskiej. Podróż do Poznania upłynęła bardzo spokojnie, żadnego jelenia nie spotkaliśmy i u celu podróży zameldowaliśmy się planowo, tuż przed godziną 6. Nie chwaliliśmy jednak dnia, gdyż nie wiadomo co się wydarzy za parę godzin. Poranek w Poznaniu był mroźny i śnieżny, więc jak tylko otworzyli pobliski bar, udaliśmy się na ciepłe śniadanie. Potem wróciliśmy pospiesznie na dworzec, gdyż o 7:40 odjeżdża "Malta" do Zielonej Góry. Chcieliśmy nią podjechać do Zbąszynka, gdzie była zaplanowana przesiadka na pociąg imprezowy. W sumie tym pociągiem na imprezę zdążało 8 osób, w tym trzech gości zza granicy. Mimo że z Poznania do Zbąszynka jest nieporównywalnie mniej kilometrów niż z Krakowa do Poznania, to o ten odcinek się dużo bardziej obawialiśmy. Podstawą naszych obaw były liczne defekty poznańskich jednostek EN57 spowodowane długotrwałymi mrozami. Doprowadziło to do takich braków taborowych, że część pociągów osobowych w rejonie Poznania została odwołana lub zastąpiona składami wagonowymi. Nasze obawy były jak najbardziej zasadne, gdyż wszystkie pociągi osobowe podstawiano przynajmniej 5 minut po planowym odjeździe. Nie ominęło to także naszej "Malty", której zapowiedziano odjazd z 5-minutowym opóźnieniem. Później to opóźnienie rosło do 20, potem 30 minut a nasza przesiadka na pociąg imprezowy stawała się coraz bardziej zagrożona. W końcu 35 minut po planowym odjeździe naszym oczom ukazała się upragniona jednostka z Zieloną Górą na wyświetlaczu (EN57-1347). O grzaniu mogliśmy raczej zapomnieć, ale ten szczegół akurat w tym momencie dla nas się nie liczył, najważniejsze było zdążyć na przesiadkę w Zbąszynku. Jazda przebiegała bezproblemowo jedynie do następnej stacji, Poznania Górczyna. A tam 10 minut postoju i kierpoć biegający nerwowo wzdłuż składu zaglądając pod wagony. Dalej turlaliśmy się z prędkością, która nie wyglądała nam na rozkładową. Opóźnienie sięgało już 50 minut. A na polu mnóstwo śniegu, momentami sięga do główki szyny. Pogoda jednak dopisuje i zapowiada się słoneczny dzień.

Dopiero przed Nowym Tomyślem kibel rozpędził się do prędkości 100 km/h i w składzie zrobiło się ciepło. Chociaż to ostatnie nie wiadomo dokładnie czy od włączonego ogrzewania czy od podniesionego ciśnienia. Jeden z nas odebrał bowiem telefon od znajomego jadącego pociągiem imprezowym, że właśnie wyjeżdżają ze Zbąszynka, bo kierownik pociągu podał sygnał odjazdu. Natychmiast w naszym pociągu zapanowała nerwowa atmosfera. Część z nas próbowała dodzwonić się do organizatorów z pytaniem jak mamy dojechać na imprezę. Część próbowała wytłumaczyć zaistniałą sytuację jadącym z nami obcokrajowcom. Kolega zadzwonił do znajomego, który akurat siedział w domu, żeby szybko poszukał w rozkładzie tamtejszych PKS-ów czy nie znalazłoby się jakieś połączenie. Napięcie potęgował fakt, że dojeżdżaliśmy już do Zbąszynka i trzeba było się zdecydować czy wysiadamy czy jedziemy gdzieś dalej. Jeżeli mielibyśmy jechać PKS-em, to trzeba by podjechać do Babimostu lub Sulechowa, bo Zbąszynek leży z dala od ważniejszych dróg. Na szczęście tuż przed Zbąszynkiem dostaliśmy telefon, że o 10:27 z Sulechowa jedzie PKS do Łagowa, leżącego przy linii do Sieniawy Lubuskiej i podjęliśmy decyzję, że skorzystamy z tego kursu. Gdy nasz pociąg stał już na stacji w Zbąszynku dostaliśmy telefon od organizatorów, że mogą nam załatwić zatrzymanie w Zbąszynku jadącego za nami pociągu Eurocity do Berlina, którym dogonilibyśmy ich w Świebodzinie. Wydawało nam się jednak mało wiarygodne, żeby udało im się zatrzymać ten pociąg i w obawie że zostaniemy na lodzie, postanowiliśmy jednak pojechać do Sulechowa na PKS. Po dotarciu do tego miasteczka do odjazdu autobusu mieliśmy około 5 minut więc rozpoczęło się nerwowe poszukiwanie przystanku PKS. Na szczęście z pomocą tubylców udało nam się szybko odnaleźć wiatę przystankową z rozkładem jazdy, na którym widniał nasz upragniony kurs. Po chwili zza zakrętu wyłonił się Autosan A1012 z zielonogórskiego PKS-u, którym udaliśmy się do Łagowa, gdzie organizatorzy imprezy obiecali że będą na nas czekać do skutku. W czasie jazdy tym autobusem obiecaliśmy sobie, że jak dorwiemy tego ich kierownika pociągu, to w najłagodniejszym przypadku wyciągniemy mu portfel i weźmiemy sobie zwrot kosztów za podróż tym PKS-em. Na całe szczęście przyjazd autobusu do Łagowa zgrał się idealnie z przyjazdem pociągu, więc po szybkiej przesiadce siedzieliśmy już w pociągu do Sieniawy Lubuskiej. Organizatorzy imprezy przepraszali nas za zaistniałą sytuację. Przyczyną był brak przepływu informacji, kierownik pociągu podał sygnał odjazdu bez wiedzy organizatorów. Z racji tego że nie straciliśmy za wiele, nasza agresja rozeszła się po kościach.

Pogoda na imprezie dopisuje, świeci słońce, a śniegu jest ponad pół metra. Organizatorzy zadbali nie tylko o odśnieżenie szlaku, ale i o odgarnięcie śniegu z większości miejsc planowanych fotostopów. Następną stacją za Łagowem jest już Sieniawa Lubuska, czyli ostatnia stacja do której da się dojechać pociągiem od strony Toporowa.

Ol49-7 w trakcie oblotu składu w Sieniawie Lubuskiej

Parowóz obleciał tu skład, po czym wycofał go najdalej jak się da w kierunku Międzyrzecza. Dodatkowym motywem dla manewrującej oelki był stanowiący już coraz większą rzadkość samochód Żuk. Oczekiwanie na pozorowany wjazd od strony Międzyrzecza się przedłużyło o kilkanaście minut, gdyż jedna ze zwrotnic nieco przymarzła i trzeba było ją rozkuć. Czekanie na takim trzaskającym mrozie nie należało do przyjemnych, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo dzięki temu był czas na wycięcie krzaków utrudniających wykonanie zdjęcia. Gdy w końcu ujrzeliśmy skład pociągu cofający w kierunku Międzyrzecza, przywitaliśmy go gromkimi brawami. 

Pozorowany wjazd do Sieniawy Lubuskiej od strony Międzyrzecza.
Jak widać zadbano nawet o wycinkę krzaków. Niestety kawałek dalej
kończy się przejezdny tor.

Oprócz wjazdu od Międzyrzecza w planie były jeszcze zdjęcia pociągu z budynkiem stacyjnym oraz z bunkrem ładunkowym kopalni węgla brunatnego, z którego odbywa się załadunek węgla na wagony. 

Na stacji w Sieniawie Lubuskiej

Przemieszczanie się po terenie stacji nie było zadaniem łatwym, gdyż trzeba było brodzić po kolana w śniegu. Najczęściej stosowaną metodą było chodzenie po śladach osoby idącej wcześniej. 

Obok bunkra ładunkowego Kopalni Węgla Brunatnego w Sieniawie
Lubuskiej.

Po zrealizowaniu wszystkich fotostopów w Sieniawie Lubuskiej ruszyliśmy w drogę powrotną do Toporowa. Pomiędzy Sieniawą Lubuską a Łagowem zaplanowany był fotostop przy stawach hodowlanych. Stanowią one własność prywatną, jednak właściciel nie miał nic przeciwko wykorzystaniu ich do zdjęć kolejowych, a nawet zadbał o odśnieżenie drogi do nich prowadzącej. Parowóz ze składem przejeżdżał kilka razy tam i z powrotem dając możliwość wykonania kilku ujęć pociągu z zamarzniętym stawem.

Przy zamarzniętym stawie między Sieniawą Lubuską a Łagowem

Kolejne zdjęcia wykonywaliśmy w Łagowie. Łagów jest miejscowością letniskową malowniczo położoną na przesmyku między jeziorami: Ciecz i Łagowskim. Znajdują się tu liczne zabytki, z których najbardziej znany jest gotycko-barokowy zamek z XIV wieku oraz fragmenty murów miejskich z bramami. Linia kolejowa przekracza tu głęboką dolinkę nad którą przerzucony został wysoki ceglany wiadukt, będący największym obiektem inżynierskim na całej linii Międzyrzecz - Toporów. Z racji tego, że przez parę lat pociągi tędy nie kursowały i turyści upodobali sobie przesiadywanie na wiadukcie, postawiono tablicę zabraniającą chodzenia po obiekcie. Przy czym widać, że tekst pisał jakiś pasjonat kolei, gdyż uwzględniono w nim terminy kursowania pociągów, a nawet dołączono zdjęcie pociągu towarowego na wiadukcie! 

Tablica zabraniająca wstępu na wiadukt w Łagowie. Jak widać
zadbano nawet o terminy kursowania pociągów, zdjęcie ST43 na
obiekcie, jak i niemieckojęzyczną wersję ostrzeżenia,

Podobnie jak na poprzednim fotostopie, tak i tu pociąg wykonał kilka najazdów na wiadukt, żeby umożliwić wykonanie zdjęć z obu stron. 

Największy obiekt inżynieryjny na całej linii Międzyrzecz - Toporów.
Duży wiadukt w Łagowie.

Duży wiadukt w Łagowie od drugiej strony

Następnie skład wycofał na stację, gdzie przez najbliższe pół godziny trwało wodowanie parowozu z wozów strażackich z miejscowej OSP. 

Wodowanie parowozu na stacji w Łagowie

Gdy lokomotywa została nawodniona, przemieściliśmy się na tzw. mały wiadukt w Łagowie, przerzucony nad lokalną drogą do Gronowa. Pociąg wykonał najazd, po czym na pełnej prędkości przemknął po wiadukcie dając możliwość wykonania dynamicznego ujęcia. 

Fotostop na małym wiadukcie w Łagowie

Parę kilometrów dalej skład zatrzymał się ponownie. Nie był to fotostop, lecz obsługa pociągu musiała wysiąść, żeby zamknąć szlabany na przejeździe przez bardzo ruchliwą drogę numer 2 prowadzącą do przejścia granicznego w Świecku. Zaraz za przejazdem jest stacyjka Gronów, gdzie zaplanowany był kolejny fotostop. Wysiedliśmy z pociągu, po czym wydeptując ścieżkę w półmetrowym śniegu przemieściliśmy się na dawną drogę ładunkową celem wykonania zdjęcia pociągu z budynkiem stacyjnym. Trzeba było tylko uważać, żeby nie mieć w kadrze jednego z wielu TIR-ów przejeżdżających w tle po drodze nr 2. 

Stacja Gronów

To już była ostatnia stacja przed Toporowem. Pod wiaduktem magistrali E-20 przewidziany był jeszcze jeden fotostop, który był zarazem najbardziej ekstremalny. Pociąg fotografowaliśmy ze stromego i śliskiego zbocza, które dodatkowo było pokryte półmetrową warstwą śniegu. Mało kto się jednak tym przejmował, gdyż większość z nas miała już i tak buty przemoczone na wcześniejszych fotostopach. 

Wyjazd spod wiaduktu magistrali E-20 przed Toporowem

Po dotarciu do Toporowa parowóz obleciał skład i udał się w drogę na biegu do Zbąszynka i dalej do Wolsztyna. Ja opuściłem tu pociąg imprezowy, gdyż przesiadałem się na osobówkę do Rzepina, gdzie miałem przesiadkę na Szczecin, skąd planowałem wrócić do Krakowa nocnym pociągiem TLK.

Zmiana czoła pociągu w Toporowie

Mimo, że Toporów praw miejskich nigdy nie posiadał, w przejściu podziemnym dumnie widnieje napis "wyjście do miasta". W czasie gdy na chwilę wyszedłem na "miasto", w stronę Zbąszynka przemknął Traxx PKP Cargo z bruttem kontenerowym. Trochę żałowałem że nie zrobiłem zdjęcia, ale to i tak pod słońce. Za to w drugą stronę miał wnet pojechać Eurocity do Berlina, z którym często śmiga najnowszy nabytek spółki PKP Intercity, czyli Taurus vel "Husarz". Gdy wróciłem na stację, parowóz z pociągiem imprezowym właśnie opuszczał stację. Zaraz po tym jak skład zniknął za łukiem, jego miejsce zajął Eurocity Berlin - Warszawa - Express prowadzony tak jak przypuszczałem Taurusem EU44-001 (183 601). 

EU44-001 z pociągiem Berlin Warszawa Express mija na biegu
stację Toporów

Tuż po jego przejeździe na semaforze wyjazdowym w kierunku Rzepina znów wyświetliło się zielone. Po cichu liczyłem na jakiegoś Traxxa z towarem. Nie myliłem się, po paru minutach przemknęła EU43-006 z kontenerami. 

EU43-006 z pociągiem kontenerowym mija Toporów

Semafor tylko na chwilę pokazał czerwone światło, po czym znów wyświetlił zielone. Byłem przekonany, że to już dla mojej osobówki do Rzepina, więc schowałem aparat i przemieściłem się na właściwy peron. Patrzę, a tu jedzie kolejny Traxx z towarem, więc w tył zwrot i szybko wyciągać aparat. Tym razem jechała EU43-001 ze transportem samochodów Fiat. 

Kolejny pociąg towarowy z Traxxem (tym razem EU43-001) mija
Toporów

W sumie w przeciągu 20 minut przez stację przejechał Taurus i 3 Traxxy. Gdybym urwał się z księżyca, przyleciał do Toporowa na te 20 minut i wrócił na księżyc, pomyślałbym że kolej w Polsce jest bardzo nowoczesna. Ale w końcu trzeba było zejść na ziemię, gdyż nadszedł czas przyjazdu mojej osobówki. Do Rzepina zawiózł mnie EN57-1770 z raczej mizerną frekwencją. W Rzepinie mam ponad pół godziny czekania na osobówkę do Szczecina. Tuż przed jej przyjazdem pod dworzec zajechał bus z tablicą "zastępcza komunikacja autobusowa na odcinku Międzyrzecz - Rzepin". W porównaniu ze stojącym niedaleko Traxxem wyglądało to jak zderzenie standardów krajów trzeciego świata z krajami zachodnimi. W końcu przyjechała osobówka z Zielonej Góry do Szczecina w postaci EN57-1291, którym udałem się na zaliczanie fragmentu magistrali nadodrzańskiej. Z powodu niskich prędkości szlakowych kilka lat temu wycofano z tej linii wszystkie całoroczne pociągi dalekobieżne. Obecnie jest już nieco lepiej, kibel wlókł się tylko przez pierwsze kilka kilometrów, potem jechał szybko (na oko 80 km/h). Ostatnimi czasy na tej linii zapanowała moda na pociągi osobowe dalekich relacji typu Wrocław - Kamień Pomorski czy Wrocław - Świnoujście. Frekwencja w pociągu początkowo kiepska, ale im bliżej Szczecina tym więcej ludzi. W Szczecinie na przesiadkę miałem ponad 3 godziny, więc było dużo czasu na zwiedzanie stacji i okolic. Studiując rozkład jazdy zauważyłem takową ciekawostkę: o 23:02 ze stacji odjeżdża TLK ze Świnoujścia do Lublina i Krakowa, a 18 minut później TLK do Terespola i ...Krakowa. Potem w Poznaniu te pociągi wymieniają się grupami wagonów. Jest to działanie dla mnie lekko niezrozumiałe powoduje tylko dezorientację u podróżnych. Być może zamiarem było, żeby w jednym pociągu jechały tylko wagony ze Świnoujścia, a w drugim tylko ze Szczecina. W końcu przed godziną 23 przyjechał mój pociąg TLK ze Świnoujścia do Krakowa i Lublina prowadzony przez EU07-076, którym udałem się w drogę powrotną do Krakowa. Wyprawę zakończyłem następnego dnia przed godziną 10.

Ogólnie samą imprezę można raczej uznać za udaną. Co prawda główny bohater imprezy, parowóz Tr5-65 nie mógł w niej wziąć udziału, ale Ol49 również był wdzięcznym tematem do zdjęć na łagowskim wiadukcie. Na początku imprezy był mały zgrzyt, gdy pociąg imprezowy nie poczekał na skomunikowanie, ale stało się to nie z winy organizatorów. Szczęśliwie tym razem wszyscy uczestnicy imprezy wzięli w niej udział. W ogóle należą się w tym miejscu gorące podziękowania dla Towarzystwa Przyjaciół Wolsztyńskiej Parowozowni, że pomyśleli o tych, którym nie było dane uczestniczyć w grudniowej imprezie z Tr5 do Sieniawy Lubuskiej i specjalnie dla nich podjęli się zorganizowania drugiej edycji. Organizatorzy wzięli również poprawkę na pogodę i zadbali o odśnieżenie szlaku i niektórych miejsc fotostopów. A trzeba przyznać, że tak ekstremalnej imprezy jeżeli chodzi o ilość śniegu już dawno nie było. Na szczęście przez prawie cały dzień było pogodnie i większość uczestników imprezy mimo totalnie przemoczonych spodni i butów wracała do domu zadowolona. Życzę organizatorom jeszcze niejednej udanej imprezy z udziałem wolsztyńskich parowozów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz