poniedziałek, 6 czerwca 2022

2022-05-21 Jelczem L11 po wioskach

 

Miejskie autobusy Jelcz M11 były bardzo popularne na przełomie lat 80-tych i 90-tych XX wieku. Produkowane były w latach 1985-1990 w Jelczańskich Zakładach Samochodowych na bazie importowanych z Węgier podwozi z Ikarusów 260. Dziś już nie uświadczy się ich na ulicach miast, jednak sporo migów zostało zachowanych do celów zabytkowych. Znacznie mniej uchowało się przedstawicieli lokalnej odmiany tych autobusów oznaczonej jako Jelcz L11 i produkowanej głównie dla PKS-u. Od wersji miejskiej różniła się większą liczbą miejsc siedzących, półkami na bagaże, firankami w oknach oraz dwiema parami drzwi zamiast trzech. Pamiętam z dzieciństwa żółte lub pomarańczowe ligi obsługujące lokalne kursy w PKS-ach. Jechałem takim w pierwszej klasie liceum na trasie z Nowego Targu do Czorsztyna. Po 2000 roku zaczęły one bardzo szybko znikać z naszych dróg. Na początku drugiej dekady XXI wieku w całym kraju czynnych zostało zaledwie kilka sztuk, z czego niemal wszystkie dość mocno przebudowane. W 2017 roku miłośnicy komunikacji z Warszawy pozyskali z PKS Mława jednego z ostatnich czynnych Jelczy L11. Jego wygląd znacząco odbiegał od oryginału. Autobus posiadał plastikowe zderzaki oraz oprawę przedniego filmu, przednie drzwi miał wymienione na jednoskrzydłowe pneumatyczne, tylne zaś na klamkowe. Na szczęście miał zachowane oryginale siedzenia (wiele ligów otrzymywało fotele z Autosanów H9). Nowi właściciele zapowiadali jednak przywrócenie autobusowi wyglądu z początku eksploatacji. Trzymałem za nich kciuki, bo wiedziałem że mieli przed sobą ogrom pracy, szczególnie przy wymianie drzwi. Warszawscy pasjonaci autobusów nie poddawali się i szybko wymienili przedni zderzak na klasyczny oraz pozyskali dawcę oryginalnych drzwi wraz z modułami. Pierwszy raz ich wozem miałem okazję się przejechać przed Nocą Muzeów w 2019 roku. Już trzy lata później dowiedziałem się, że warszawski lig ma przywrócony wygląd fabryczny i wygląda dokładnie tak jak pamiętam te wozy z lat 90-tych! Jest pomarańczowy, posiada dwie pary klasycznych dwuskrzydłowych drzwi oraz oryginalną oprawę przedniego filmu. Sam remont zlecony został Zakładowi Napraw Autobusów w Bralinie, lecz miłośnicy komunikacji miejskiej pozyskali do tego celu sporo oryginalnych części. Jak tylko zobaczyłem obecny wygląd autobusu, nie mogłem się doczekać imprezy z jego udziałem. Taka była zaplanowana na sobotę 21 maja i bez wahania się na nią zapisałem.

Start był wyznaczony w Warszawie na pętli Metro Marymont o godzinie 10, a w planie był przejazd po terenach na północ od stolicy. Organizacją przejazdu zajął się kolega Jakub Bernacki, podobnie jak w przypadku imprez dwoma warszawskimi Jelczami PR110 w październiku zeszłego roku oraz Autosanem H9 po okolicach Ciechanowa z marca tego roku. Na dojazd najbardziej mi pasował pociąg IC „Chopin” wyjeżdżający planowo z Krakowa o godzinie 6:19. Mając jednak na uwadze fakt, że jedzie on zza granicy, wolałem wyruszyć pendolino pół godziny wcześniej. Był to bardzo słuszny wybór, gdyż jak się okazało, „Chopin” tego dnia był opóźniony 155 minut 😮. Nauczony też doświadczeniem z poprzednich warszawskich imprez (które przeważnie kończyły się z opóźnieniem) kupiłem bilet na pociąg powrotny odjeżdżający o godzinie 18:41, czyli ponad 1,5 godziny po planowym zakończeniu imprezy. Poprzednie dni było słoneczne i suche. Tego dnia jednak przyszło załamanie pogody, zrobiło się zimno wietrznie i przelotnie padało. Taka pogoda jak najbardziej jest potrzebna, ale że też nie mogła przyjść w środku tygodnia. Planowo o 8:30 docieram na centralny. Do rozpoczęcia imprezy jeszcze 1,5 godziny, jest czas na śniadanie i zakupy, po czym metrem przemieszczam się na Marymont. Wciąż jest jeszcze sporo czasu do rozpoczęcia przejazdu a czekanie na tym wygwizdowie nie należy do przyjemnych. Wreszcie tuż przed godziną 10 nastąpił długo oczekiwany moment, kiedy z pobliskiej zajezdni przy ulicy Włościańskiej wyjechał piękny pomarańczowy lig i impreza się rozpoczęła. Z Warszawy wyjechaliśmy wylotówką na Augustów, czyli drogą krajową nr 61. Za Legionowem mieliśmy okazję oglądać odbudowę linii kolejowej do Zegrza. Trzymając się dalej drogi nr 61 minęliśmy Zalew Zegrzyński. Dopiero za Serockiem wjechaliśmy w naturalne środowisko naszego Jelcza, czyli na lokalne wiejskie drogi. We wsi Dzierżenin po 80 minutach od rozpoczęcia imprezy zatrzymaliśmy się wreszcie na pierwsze zdjęcia. Fotostop był w klimacie „buszujący w zbożu”. 

Pierwszy fotostop we wsi Dzierżenin

Przyznam, że nie spodziewałem się że zapuścimy się tak daleko od Warszawy i nie zabrałem mapy o takim zasięgu. Żeby potem wiedzieć gdzie robiliśmy zdjęcia, zapisywałem w telefonie nazwy mijanych miejscowości 😛. W maju często spotykanym motywem na zdjęciach kolejowych bądź autobusowych jest rzepak. Nie mogło go zabraknąć też na tej imprezie. Fotki z żółtym polem wykonaliśmy w rejonie wsi Domosław. 

Z rzepakiem w Domosławiu

Pierwszą większą miejscowością, gdzie mieliśmy zaplanowany postój była gminna wieś Winnica. Niegdyś była tu stacja kolei wąskotorowej z Nasielska do Pułtuska. Została ona zlikwidowana w 2011 roku. W Winnicy plenerem do fotografii był XVI-wieczny kościół pw. Matki Bożej Pocieszycielki Strapionych. Autobus zrobił kilka rundek wokół kościoła, tak aby każdy mógł wykonać satysfakcjonujące go ujęcie. 

Przy kościele w Winnicy

Wyjechaliśmy z Winnicy tą samą drogą co przyjechaliśmy i przed Pokrzywnicą odbył się kolejny polny fotostop. Zimny i przenikliwy wiatr ciągle dawał się we znaki, ale za to falujące na nim zboża dawały ciekawy efekt. 

Polny fotostop przed Pokrzywnicą

Zalesienie tych rejonów jest niewielkie, więc jak już się trafił teren leśny, nie mogliśmy sobie odmówić kolejnego postoju. 

W lesie koło Piskorni

Następne zdjęcia wykonaliśmy we wsi Łosewo. 

W Łosewie

Urokliwą miejscowością na naszej trasie były Krzyczki-Pieniążki, gdzie nasz lig pozował do zdjęć ze stawem, ceglaną wiatą przystankową oraz kapliczką. 

Ujęcia ze wsi Krzyczki-Pieniążki

W sąsiedniej wsi Krzyczki-Żabiczki trafiły się kolejne plenery rzepakowe. 

Motywy rzepakowe we wsi Krzyczki-Żabiczki

Parę minut później wyjechaliśmy na drogę wojewódzką Pułtusk – Nasielsk. Wzdłuż niej biegła niegdyś kolej wąskotorowa, która była czynna w ruchu towarowym do 2001 roku, czyli do końca funkcjonowania wąskotorówek w strukturach PKP. Potem niestety lokalne samorządy nie były nią zainteresowane, przez co dekadę później tory zostały zlikwidowane. Przejechaliśmy przez Nasielsk i lokalnymi drogami kierowaliśmy się na północny-zachód w kierunku Płońska. Zimna i wietrzna pogoda zaczęła się stopniowo poprawiać i zaczęło się nawet przebijać słońce. 

Przebłyski słońce w miejscowości Mazewo

Po godzinie 14 dotarliśmy do Nowego Miasta położonego nad rzeką Soną. Tu był przewidziany grill i wcześniej zaplanowany był dłuższy postój przy sklepie, aby każdy mógł zrobić na niego zakupy. 

Podjazd po uczestników imprezy po sklepostopie w Nowym
Mieście

Grill odbył się na plaży przy zbiorniku wodnym utworzonym poprzez spiętrzenie wód Sony. Miejsce super, atmosfera również była wspaniała, ale niestety organizatorzy trochę tu stracili rachubę czasu. Pomimo tego że tym razem w odróżnieniu od imprezy Jelczami PR110 w Warszawie czy Autosanem H9 w Ciechanowie, zakupiłem bilet na pociąg powrotny odjeżdżający prawie 2 godziny po planowym zakończeniu imprezy, i tak miałem wątpliwości czy uda mi się na niego zdążyć. Dyscyplinowanie uczestników imprezy nie było niestety mocną stroną organizatora. O godzinie 17, kiedy teoretycznie impreza miała się już kończyć w Warszawie, my dopiero zbieraliśmy się z grilla 😕 Co ciekawe jak zapisywałem się na imprezę Jelczem L11, to w formularzu zgłoszeniowym wprowadzona była nową opcję z wpisaniem godziny, o której ma się pociąg powrotny. Niestety nie wpłynęło to na punktualność powrotu. W drodze powrotnej korzystając z poprawy pogody stanęliśmy na dwa fotostopy. Pierwszy odbył się we wsi Gawłówek. 

Gawłówek

W Cieksynie przekraczaliśmy linię kolejową Nasielsk – Toruń i akurat przejeżdżał szynobus Kolei Mazowieckich z Sierpca do Nasielska. Od Borkowa jechaliśmy wzdłuż rzeki Wkry, którą jest tu poprowadzony szlak kajakowy. W Błędowie nad rzeką przerzucony jest okazały most i aż zboczyliśmy na chwilę z głównej trasy, aby wykonać z nim zdjęcie. 

Most nad Wkrą w Błędowie

To już był ostatni fotostop i cisnęliśmy ile sił do Warszawy. Jednak powrót pendolino, na które miałem kupiony bilet mogłem już włożyć między bajki. Organizator na początku próbował jeszcze ratować sytuację proponując mi podwózkę na Dworzec Zachodni, ale po paru minutach sprostował, że ten wariant też jest nierealny. Już trudno, pogodziłem się z tym, że będę musiał dopłacić za bilet na następny pociąg, którym jest IC „Chopin”. Około godziny 19 dotarliśmy tam gdzie impreza się rozpoczynała, czyli na pętlę Metro Marymont. Wsiadłem szybko w metro kierując się na Dworzec Centralny w celu zakupu biletu na „Chopina”. Oczywiście mogłem zakupić już tylko bilet bez gwarancji miejsca. W tym momencie odechciało mi się już jeździć do Warszawy na imprezy komunikacyjne. Na szczęście w Opocznie Południe widziałem, że jedna pani w moim wagonie wysiadła i udało mi się wskoczyć na jej miejsce. Dzięki temu udało mi się trochę przekimać i rozeszły się po kościach niedogodności pod koniec imprezy. Dziś już nie pałam do nich gniewem. W pamięci pozostały głównie dobre wspomnienia z sentymentalnego przejazdu pięknie odremontowanym ligiem po północnym Mazowszu i nie wykluczam jeszcze przyjazdu na warszawskie imprezy komunikacyjne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz